Wbrew pozorom, nie będzie to historia o dzieciaku,
któremu nie spodobała się szkoła, ale historia o mojej drodze do zmian. O tym, jak doszło do tego, że z taką ochotą zaczęłam prowadzić te zapiski, zaczęłam obierać cele i działać.
Często słyszę, że ktoś chciałby powrócić do czasów
szkolnych, bo ileż łatwiejsze, piękniejsze było wtedy życie. Ja natomiast,
nie mam na to najmniejszej ochoty.
Nie dlatego, że było tak źle, nie byłam przecież bardziej nieszczęśliwa od przeciętnej nastolatki. Powiedziałabym, że raz lepiej, raz gorzej, ale radziłam sobie z trudnym okresem dojrzewania. Byłam bardzo ufna, niesłychanie naiwna, a duch bohatera romantycznego przesłaniał mi oczy. Popełniłam wiele błędów (hm… któż ich nie popełnia?), podjęłam ogrom złych decyzji, źle lokowałam swoje uczucia, a to wszystko przez zaciekłe dążenie do zdobycia akceptacji. Byłam ślepa i głucha. Tak bardzo wierzyłam w ludzi i ich szczere, dobre intencje, że nie zauważyłam w porę iluzji, którą wokół mnie stworzono. Później, kiedy zasłona iluzji straciła wreszcie swoją moc, kiedy odkryłam, że dałam się oszukać, a raczej, dawałam się oszukiwać wielu ludziom przez długi czas, boleśnie upadłam. Straciłam wiarę we wszelkie dobro. Cierpiałam w milczeniu. Wstydziłam się, choć to nie mnie powinno być wstyd. Ból narastał, odbierał możność jasnego myślenia. Nie chciałam żyć. Nie wiem, jakim cudem pozbierałam resztki siebie z podłogi. Niestety, poczucie własnej wartości i godności legło w gruzach. Z tych gruzów zbudowałam potężny mur, odgradzający mnie od reszty świata. Obiecałam sobie, że nie dopuszczę, aby ktokolwiek przekroczył jego granice.
Nie dlatego, że było tak źle, nie byłam przecież bardziej nieszczęśliwa od przeciętnej nastolatki. Powiedziałabym, że raz lepiej, raz gorzej, ale radziłam sobie z trudnym okresem dojrzewania. Byłam bardzo ufna, niesłychanie naiwna, a duch bohatera romantycznego przesłaniał mi oczy. Popełniłam wiele błędów (hm… któż ich nie popełnia?), podjęłam ogrom złych decyzji, źle lokowałam swoje uczucia, a to wszystko przez zaciekłe dążenie do zdobycia akceptacji. Byłam ślepa i głucha. Tak bardzo wierzyłam w ludzi i ich szczere, dobre intencje, że nie zauważyłam w porę iluzji, którą wokół mnie stworzono. Później, kiedy zasłona iluzji straciła wreszcie swoją moc, kiedy odkryłam, że dałam się oszukać, a raczej, dawałam się oszukiwać wielu ludziom przez długi czas, boleśnie upadłam. Straciłam wiarę we wszelkie dobro. Cierpiałam w milczeniu. Wstydziłam się, choć to nie mnie powinno być wstyd. Ból narastał, odbierał możność jasnego myślenia. Nie chciałam żyć. Nie wiem, jakim cudem pozbierałam resztki siebie z podłogi. Niestety, poczucie własnej wartości i godności legło w gruzach. Z tych gruzów zbudowałam potężny mur, odgradzający mnie od reszty świata. Obiecałam sobie, że nie dopuszczę, aby ktokolwiek przekroczył jego granice.
Z dnia na dzień trwałam. Z czasem wspomnienie
potwornego bólu zaczęło się zacierać. Aż pewnego dnia – nie byłam już
nastolatką – na mojej drodze pojawiła się Mała Dżi. Zupełnie inna niż wszyscy
znani mi dotąd ludzie. Radosna, pełna optymizmu i tej samej naiwności,
którą kiedyś cieszyłam się ja – po prostu sama słodycz. Patrzyłam, jak ta
krucha istota idzie bez krzty lęku przez świat, tryska entuzjazmem i zaraża
swoją radością innych. Pokochałam ją bezgranicznie. Nawet jej szczebiot,
niesłychanie dla mnie irytujący, nad ranem, gdy zdarzało się nam nocować pod
jednym dachem. I chciałam ją chronić przed złem tego świata, zamknąć ją
w takiej samej skorupie jak moja. Nie udało mi się to. Jej natomiast,
udało się zburzyć kawałek mojego muru. Świat nabrał innych barw. Bardzo powoli
zbliżałam się do myśli, że jestem coś warta, a niektórzy ludzie są wobec
mnie szczerze życzliwi. Przez chwilę myślałam – jest dobrze.
Drugi cios przyszedł po narodzinach Atopka. Moja rzeczywistość
wywróciła się do góry nogami. Walczyłam z depresją, potrzebowałam
wsparcia, a czułam, że wszyscy mnie zostawili, odtrącili, wyrzucili
ze swojego świata, zapomnieli. Zaczęłam szukać winy w sobie - bo
przecież musi być ze mną coś nie tak – myślałam. Nie poprosiłam
o pomoc. Znów sama próbowałam przez to przebrnąć. Minęło trochę czasu, kolejna ciąża, niby wszystko ok, ale moja
skorupa na powrót zaczęła się zamykać. Przestraszyłam się i coś we mnie
pękło. Przełamałam się po raz pierwszy od wielu lat, odsłoniłam się i zwróciłam
się o pomoc do MDDB. Widziałam lekki szok w jej oczach, ponieważ
nie znała mnie od tej strony. Pomogła, skierowała moje myślenie na dobry
tor.
Uświadomiłam sobie, że sama jestem sprawcą swojego
cierpienia. Prawie całe moje dorosłe życie wypełnione było żalem, bólem i goryczą.
Dlaczego? Bo tak starannie je pielęgnowałam. Pojęłam wreszcie, iż moje wieczne
pretensje do świata o to, jaki jest zły i okrutny, niszczą mnie tak bardzo,
że w końcu nic ze mnie nie zostanie. Nie chcę być wrakiem człowieka,
chcę zmian, chcę działać. Dlatego właśnie, nie chcę do szkoły! Chcę żyć
najpełniej jak tylko się da, żyć tu i teraz, z tymi, którzy
na mnie zasługują. Szkoda czasu na hodowanie w sobie żalu.
Problemy trzeba rozwiązywać, nieporozumienia i wątpliwości wyjaśniać,
niczego nie zakładać z góry. To trudne, ale przecież nikt mi nie obiecał, że
życie będzie łatwe.
Szczerze mówiąc, ciężko mi o tym pisać i przyznawać się
publicznie do słabości. Jednak, chcę się podzielić moimi odczuciami i myślami,
żebym nie miała odwrotu. To taka moja dodatkowa motywacja. Czy robię słusznie –
czas pokaże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz